Po pierwsze - uspokajam wszystkich, ze dziennik wyprawy jest regularnie prowadzony w tradycyjnym notesie przy uzyciu rownie tradycyjnego piora i ze strona zostanie uzupelniona po powrocie do Polski :) Nie mamy za bardzo czasu na siedzenie w kafejkach, a i z dostepem do nich nie jest za latwo, stad kiedy tylko mijamy jakis McDonalds wrzucamy same lokalizacje i - jezeli czas pozwoli - zdjecia.
Dzisiaj spalismy w Hostelu Chillout - mamy w pokoju czterech halasliwych Niemcow, ktorym co pol godziny dzwonily budziki, ale nikt sie nie kwapil, zeby wylaczyc dzwonek. Mimo tego calkiem sie wyspalam - wygodne lozko i swieza posciel to mila odmiana po paru dniach spania w namiocie bez karimaty. Poranna toaleta i sniadanie wliczone w cene (10€ za noc, hostel w centrum - niesamowite) rowniez od razu przyciagnely dobry humor i uzupelnily sily. Rano ulozylismy plan dnia, zeby potem nie krecic sie w kolko, i ruszylismy w droge. Na pierwszy ogien poszla dzielnica Baixa - centrum Lizbony z miliardem sklepow, ogromnymi placami, pomnikami i imponujaca Rua Augusta. Doszlismy az do Placu Comercio polozonego nad brzegiem Tagu (pelno tam nieustraszonych golebi) i skrecilismy na wschod, zeby zapoznac sie blizej z najstarsza dzielnica Lizbony - Alfama. Tam pobladzilismy troche po waskich, bialych i stromych uliczkach, co zabawnie kontrastowalo ze zwiedzona chwile temu nowoczesna czescia miasta. Wszedzie pelno tam azulejos - slynnych ceramicznych plytek - a co najciekawsze, na terenie calego miasta co chwila pokonuje sie strome odcinki w gore albo w dol, bo polozone jest ono na bardzo nierownym terenie (przewodnik twierdzi, ze na siedmiu wzgorzach). Dotarlismy ledwo na punkt widokowy (Portas de Sol), skad roztaczal sie piekny widok na rzeke i czerwone dachy kamienic, a potem podeszlismy jeszcze pod zamek Castelo de Sao Jorge, ale tylko obeszlismy go dookola. Wszedzie roilo sie od turystow, a co za tym idzie - od murzynow probujacych nam wcisnac podroby okularow Ray Ban za jedyne 10€ (na moj smiech w twarz jeden z nich zapytal "So what is your price?" i od razu przystal na 1€, z czego zreszta tez nie skorzystalam, a to ze wzgledu na brzydote towaru). Wciaz przemierzajac starowke zeszlismy na Plac Figueira, skad zlapalismy tramwaj linii 15, ktory podwiozl nas az do Belem, ale zazadal za to az 2,85€ od osoby. W Belem zobaczylismy (od zewnatrz, ale dokladnie) trzy najwieksze zabytki - olbrzymi, XVI-wieczny klasztor Hieronimitow wpisany na liste UNESCO; wysoki na 50m Pomnik Odkryc Geograficznych w ksztalcie karaweli z miliardem pomnikow wielkich odkrywcow (przed nim olbrzymia roze wiatrow i mape swiata na posadzce) i wreszcie Torre de Belem, pieknie zdobiona baszte obronna oblana falami oceanu. Zrobilo sie wpoldo osmej i bylismy smiertelnie glodni, wiec zaczelismy sobie szukac obiadu. Przeszlismy polowe drogi do centrum na piechote, ale nie znalezlismy nic satysfakcjonujacego, wiec w koncu podjechalismy tramwajem w okolice dzielnicy Chiado. Przeszlismy wzdluz i wszerz Chiado i Bairro Alto i wciaz nic na nasza kieszen, a jezeli na nia, to nie na nasze zoladki, wiec postawilismy na to, co stare i sprawdzone, czyli na Maca. Swoja droga - dwie rzekomo "tetniace nocnym zyciem" i "rozbrzmiewajace fado" dzielnice Lizbony byly tak zaludnione jak Nowa Huta w srodku nocy. Dopiero na Rua Garrett zauwazylismy, ze cokolwiek tetni, zwlaszcza w okolicy kawiarni Brasileira, a potem jeszcze przy placu Rossio. Maca znalezlismy po drodze w jakiejs galerii i wzielismy po 3 tudziez 4 porcje jedzenia placac za wszystko 9€, czyli tyle, co za jedno male spaghetti w mijanych przez nas kawiarniach. Ogolnie powoli nabywamy umiejetnosc zywienia sie sloncem. Najedzeni wrocilismy prosto do hostelu, bo zblizala sie juz 23 i zaczelismy sie przygotowywac do jutrzejszego wyjazdu w dalsza droge. W planach Fatima :)